Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Półmisek Literata > Memuary Pandemiczne III
zdzislawBVB
zdzislawBVB - Superbojownik · 3 lata temu
Wtorek dziesiątego

Brunetka, z którą spotykam się raz w tygodniu i która kosztuje mnie miesięcznie cały zasiłek dla bezrobotnych, doradziła mi, abym stawiał sobie cele krótkoterminowe. Dzięki temu będę znajdował motywację do codziennego działania i odnosił małe sukcesy. Zostawiając u niej takie kwoty głupotą byłoby nie spróbować. Wstałem zatem punktualnie o tej porze, o której sąsiad akurat kończył kawę i rozgrzewał już wiertarkę, aby dać się ponieść remontowej pasji, która pochłonęła go całkowicie w ostatnich tygodniach. Lubię czuć, że nie jestem sam na tym świecie, a sąsiad jest dla mnie najbliższą osobą w ostatnich miesiącach. Nie do końca wiem jak wygląda, ale doskonale wiem czym się interesuje. Napierd******m w ścianę. Czasami, jak jestem w dobrym nastroju, to odstukuję mu, ale jest nieśmiały i od razu milknie. Myślę jednak, że nasza relacja wkrótce może wkroczyć na nowy poziom, bo mam zamiar pomalować ściany w wynajmowanej przeze mnie obszernej kawalerce, więc jak to przy malowaniu, pona*******am trochę młotkiem w ścianę.

Wziąłem zatem czystą kartkę ze stosu, który został mi jeszcze po świętej pamięci drukarce, nota bene drukarka też lubiła wydawać głośne dźwięki, dogadaliby się z sąsiadem, i zacząłem planować. Pomyślałem, że dobrze będzie podzielić dzień na kilkugodzinne odcinki, tak żeby był porządek, bo lubię mieć porządek w papierach. Najpierw śniadanie, jak mówią amerykańscy naukowcy najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Na tym etapie postanowiłem zrobić sobie przerwę i rzeczywiście przygotować śniadanie. Dziesięć minut później skończyłem kawę, która od wczoraj stała w dzbanku od ekspresu znanej i lubianej marki Grundig, zgasiłem papierosa i usiadłem na kanapie z Ikei (tej najtańszej za trzy stówki) przy stoliku z Ikei (tym najtańszym, za dwajścia złotych), aby dokończyć plan na dzisiaj. Między 10 a 12 dobrze byłoby przejrzeć najnowsze oferty pracy. Jako że rozszerzyłem moje poszukiwania na największe miasta w Polsce i dodałem kilka kategorii, o których kilka miesięcy temu nawet bym nie pomyślał (krupier w kasynie wydawał mi się z jakiegoś powodu pracą marzeniem), że są warte mojej uwagi, to na popularnym portalu, który w nazwie ma deprymujący rozkaz, zobaczyłem siedem nowych ofert. Biorąc pod uwagę, że był wtorek, to nie zdziwiła mnie ta liczba. Najgorzej było w poniedziałki. Wtedy jeszcze rekruterom nie chciało się pracować, więc oferty pojawiały się z rzadka. Tak samo w piątek, wiadomo, piąteczek piątunio. W czwartek raczej odbywają się rozmowy rekrutacyjne, więc ofert jest mniej. Najlepiej sytuacja wygląda w środy, kiedy to rekruterzy muszą nadgonić zleconka i znaleźć kogoś do płacących szeklami firm. Od razu odrzuciłem oferty promowane. Na te odpowiadają setki osób, więc i tak nie mam szans, po co tracić czas i energię, którą można znacznie lepiej spożytkować. Jedna oferta mnie zainteresowała, ale wymagali języka norweskiego i umiejętności podwodnego spawania, a ja nie za dobrze pływam. Pozostałe półtorej godziny czytałem o fiordach norweskich, bo trochę mnie poniosło.

Po obfitym obiedzie, na który składały się frytki z majonezem i kilka ogórków konserwowych, z powrotem usiadłem do ledwo co zapisanej kartki, którą zdobiło już kilka tryskających płynną wydzieliną fallusów. Musiałem jeszcze jakoś zaplanować resztę dnia. Na wieczór zaplanowałem już pisanie memuarów, więc tak naprawdę zostało mi kilka godzin do obsadzenia. Przypomniałem sobie, że brunetka nalegała, abym od czasu do czasu jednak wyszedł z mieszkania w innym celu niż odwiedzenie osiedlowego ropucha. Pomyślałem, że jest to jakiś pomysł, szczególnie, że kilkaset metrów na południowy-zachód od mojego mieszkania znajduje się park miejski, który jakiś czas temu zasłynął w mediach ze zdjęć kopulujących bezdomnych. Spakowałem więc najpotrzebniejsze rzeczy, założyłem maseczkę, w kieszeń wsadziłem zmiętą paczkę papierosów i ruszyłem śladem migających latarni w kierunku południowo-zachodnim. Żółte i pomarańczowe liście fantastycznie skrzypiały i trzaskały pod butami. Zacząłem szurać stopami po podłożu, aby przy każdym kroku odgarnąć jak najwięcej liści, co wprawiło w niemałe osłupienie matkę, która ciągnęła za sobą kilkuletnią dziewczynką. Mała patrzyła na mnie ze złością i szybko domyśliłem się, że jej rodzona matka zakazała jej zachowania, któremu ja się akurat oddawałem z pewną uciechą. Poczułem się głupio i przestałem szurania, a dziewczynce posłałem przepraszające spojrzenie, które miało wyrazić najszczersze wyrazy współczucia i chęć poprawy. Do parku dotarłem ze spuszczoną głową, mając nadzieję, że jednak nie zepsułem wieczoru małej.

Zawsze kiedy przekraczałem granicę parku przypominałem sobie zdarzenie sprzed kilku lat, kiedy to po jednej ze studenckich imprez odprowadzałem do domu koleżankę ze studiów. Aby skrócić sobie drogę i poszukać szczęścia w miłości, specjalnie prowadziłem ją w stronę parku, nie tego, który znajdował się kilkaset metrów na południowy-zachód od mojego obecnego miejsca zamieszkania, innego parku. Pamiętam, że biuściasta blondynka była nieskora do nocnego spaceru przez alejki otoczone iglastymi drzewami, pod którymi natknąć się można było na zużyty asortyment pobliskiej apteki. Przekonałem ją jednak używając dwóch żelaznych argumentów. Pierwszego używałem dosyć często w moich opornych próbach podrywu, ale “daj spokój, ile ty masz lat?” działało bardzo sporadycznie. Drugi wymyśliłem na poczekaniu i na szczęście ten zadziałał, dodając blondynce wystarczająco dużo animuszu, aby wczepiła się w moje ramię i uznała, że jej limit pecha musiał się już i tak wyczerpać na ten dzień. W końcu wracała ze mną do domu. Powiedziałem jej wtedy, że nawet jak nas ktoś zaczepi, to co najwyżej poczęstuje mnie flaszką, a już na pewno nie będzie chciał nawiązywać kontaktu fizycznego, ze mną rzecz jasna, bo “z tobą to każdy chciałby nawiązać kontakt fizyczny huehuehue”. Tamtego wieczoru nikogo nie spotkaliśmy, a ja musiałem się obejść szybkim “Pa” pod klatką schodową i widokiem pleców biuściastej blondynki czmychającej do windy. Jednak w parku znajdującym się w odległości kilkuset metrów na południowy-zachód od mojej niewielkiej kawalerki czekała mnie nie lada przygoda.

Mijając zniszczone ławki i zaciągając się papierosem próbowałem nie zgubić jedynej maseczki, którą wziąłem ze sobą z mieszkania, co było raczej trudne, gdyż co chwilę wiatr próbował mi ją zerwać z ucha. Trzymała się ostatkiem zausznika, niczym Gandalf na moście Khazad-dum, i niemo błagała, żebym nie zostawiał jej w tym paskudnym, zapomnianym przez panabogajedynego miejscu. Skupiając całą swoją uwagę na tych dwóch absorbujących czynnościach, nie zauważyłem kucającej pod rozłożystym klonem trójki ciemnych postaci. Oni jednak zobaczyli mnie i uznali, że warto nawiązać bliższą relację, co zainicjowali poprzez ściszony krzyk, który z jednej strony był komicznie teatralny, a z drugiej jednak doskonale słyszalny w parkowej, ciemnej ciszy. Swojskie “mordo” zaskoczyło mnie na tyle, że maseczka zerwała się z ucha i tylko moim nadludzkim refleksem udało mi się ją złapać w locie. Maseczki bowiem mają to do siebie, że dzięki właściwościom aerodynamicznym spadają z dużą prędkością. Spojrzałem w stronę wspomnianego klonu, ogołoconego z większości liści i dojrzałem trzy postacie opatulone w ciemne kurtki z kapturami, a jako, że z natury jestem bezmyślny, to wypuściłem dymka z płuc i rzuciłem w ich stronę elokwentnie “no?”.

C.D.N.
Ostatnio edytowany: 2020-11-10 23:41:58

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
wisz-nu - Superbojownik · 3 lata temu
No?

--
Wszelkie prawa zastrzeżone. Czytanie niniejszego tekstu bez pisemnej zgody surowo wzbronione.
Forum > Półmisek Literata > Memuary Pandemiczne III
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj